Trzeba uczciwie mówić o zbrodni wołyńskiej – rozmowa z reżyserem „Wołynia” Wojciechem Smarzowskim

Tak jak prawdziwe pojednanie musi być oparte na szczerości i uczciwości, tak film o zbrodni powinien być uczciwy – mówi reżyser „Wołynia” Wojciech Smarzowski w rozmowie z Andrzejem Brzozowskim.

– O czym jest „Wołyń? O ludziach, o wydarzeniach historycznych, o niszczącej system wartości ideologii czy może jeszcze o czymś innym?

– Zawsze interesuje mnie człowiek, ale będąc blisko bohatera można też w interesujący sposób opowiedzieć o wydarzeniach historycznych. I zawsze, kiedy myślę o filmie historycznym,  bliżej mi do bohaterów, którzy próbują przeżyć, niż do tych, którzy na wojnie walczą. „Wołyń” to moja wypowiedź przeciwko nacjonalizmowi, agresji, przeciwko wojnie i przemocy. Pewna Ukrainka po obejrzeniu filmu powiedziała: „Dopóki bohaterami będą ci, którzy na wojnie zabijają, a nie ci, którzy wojnom zapobiegają, to świat nie będzie lepszy”.

– Jak pokazać zbrodnię wołyńską, aby nie zostać posądzonym o relatywizację, a przy tym uwzględnić racje i wrażliwość drugiej strony?

– Zrobiłem, co mogłem, chociaż siłą rzeczy opowiedziałem o rzezi z mojego, czyli polskiego punktu widzenia.

– Film to przede wszystkim opowieść – jak wyglądało zbieranie materiałów, czy twórcy spotykali się ze świadkami zbrodni? Czy wykorzystał Pan  jakąś konkretną historię?

– Scenariusz powstał ze zderzenia zapisanych relacji, przeczytanej literatury, opracowań historycznych, a także rozmów ze świadkami i historykami. Najważniejsze dla mnie pozycje literackie to: „Nienawiść Stanisława Srokowskiego, „Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła” Grzegorza Motyki i „Ludobójstwo” Ewy i Władysława Siemaszków. Mimo że Zosia Głowacka nie istniała, to większość zdarzeń jest „zapożyczona” z życia.

– Dla wielu widzów w Polsce zaskakująca może być scena polskiego odwetu na niewinnych Ukraińcach, nawet rodzinie polsko-ukraińskiej. Czy powstała na podstawie konkretnej relacji?

– Wśród Polaków są różne poglądy na elementy tej wciąż odkrywanej historii. Część historyków uważa, że nie ma dowodów na święcenie narzędzi zbrodni w cerkwiach, za to nie zaprzecza okrucieństwu akcji odwetowych, część odwrotnie: powołuje się na relacje oraz sprawozdanie z diecezji łuckiej w sprawie święcenia, natomiast zaprzecza, że akcje odwetowe miały taki sam przebieg jak akcje banderowskie. Jeżeli chodzi o tę konkretną scenę, to trzeba pamiętać, w jakim momencie opowiadanej historii ją umieściłem, w jakim stanie znajduje się główna bohaterka. Świat jest na granicy obłędu i zmierza w kierunku ostatecznej katastrofy.

– Jak na film reagują ci, którym udało się przeżyć rzeź wołyńską i ich najbliżsi, których trauma wciąż trwa?

– To bardzo emocjonalne reakcje. Zawsze dziękują mi za to, że film powstał, a z racji tego, że kino jest sztuką masową – za to, że spora część Polaków zapewne po raz pierwszy usłyszy o tym, co spotkało Polaków na Kresach w czasie II wojny. Dziękują mi za to, że film pomoże przywrócić pomordowanym pamięć i miejsce w historii.

– Choć film nie pokazuje świata w czarno-białych kolorach – są dobrzy i źli Ukraińcy, litościwi Sowieci, dobrzy i źli Niemcy, dobrzy i okrutni Polacy – to za negatywnego bohatera zbiorowego filmu można uznać Ukraińców – przede wszystkim członków OUN i UPA, ale także zwykłych ludzi, którzy dali się wciągnąć w zbrodnię. Jakie są reakcje Ukraińców, którzy widzieli film?

– Po jednej z projekcji podszedł do mnie starszy Ukrainiec i zaczął płakać. Mówił, że to o nim jest ten film, że żyje dlatego, iż ojciec zabił matkę. Ojciec był Ukraińcem, matka – Polką. Ojciec zabił ją i uratował dzieci. Ukrainiec wyszedł z kina, a ja pozostałem zdruzgotany. To reakcje, jakich się spodziewałem. A także potwierdzenie tego, że film nie jest wymierzony w Ukraińców, tylko w skrajny nacjonalizm. Film jest ostrzeżeniem – opowiada o tym, do czego zdolny jest człowiek, kiedy wyposaży się go w odpowiednią ideologię, doktrynę, polityczną czy religijną i da przyzwolenie na zabijanie.

– Jak wyglądała współpraca z aktorami ukraińskimi? Czy mieli uwagi do scenariusza? Jak są oceniani w swoim kraju?

– Żaden z aktorów ukraińskich nie miał uwag do scenariusza. Ci, którzy mieli, nie przyszli na casting. Współpraca na planie była perfekcyjna. Aktorzy byli zdyscyplinowani, zdolni i profesjonalni. Wiem, że teraz, kiedy film wszedł do kin w Polsce, emocje są największe i część z aktorów „jest hejtowana” – używając języka młodych. Wierzę, że kiedy te emocje opadną, wszystko wróci do normy.

– Co należy zrobić, tworząc film o takiej zbrodni, aby nie pogłębił on podziału między Polakami a Ukraińcami?

– A z czego wynika ten podział, który może się pogłębić? Z tego, że słowa „przepraszamy i prosimy o wybaczenie” oraz odmieniane przez przypadki słowo „pojednanie” dla ocalałych z rzezi Polaków i ich rodzin brzmią pusto. Bo nie idzie za nimi żadna moralna skrucha, a zamiast wyczekiwanych konkretów ze strony ukraińskiej pada sporo ogólnych, propagandowych określeń zastępczych typu tragedia Wołynia” czy „polsko-ukraiński konflikt”. Nie pomaga także to, że Ukraińcy budują swoją tożsamość polityczną i narodową na historii faszyzującej organizacji. Tej, która jest odpowiedzialna za wymordowanie w latach 40. tysięcy Polaków. Ten film jednak powstał nie po to, żeby jątrzyć, powstał dlatego, żeby pamiętać. Pojednanie nie oznacza zapominania. I tak jak prawdziwe pojednanie musi być oparte na szczerości i uczciwości, tak samo film o zbrodni powinien być uczciwy. Wierzę, że „Wołyń” nakręciłem uczciwie.

do góry